wtorek, 10 maja 2011

Moje pierwsze podróże

Moja pierwsza podróż - jak to dawno było , miałam wtedy jakieś 10-11 lat , był do 1996 r, jak teraz pamiętam lipiec. Pojechaliśmy na zaproszenie strony polskie na kolonie do Łowicza, ok 20-25 os. i opiekun grupy , moja mama! Jaka Ja wtedy byłam dumna że wybrali akurat ją :) O ile mnie nie zawodzi pamięć dostaliśmy zaproszenie aż na 3 tyg. czyli w sumie nie było mnie w domu jakiś miesiąc.  Mieliśmy pociągiem dojechać do Moskwy, później do Warszawy, super wypasionym pociągiem - WARS , w porównaniu z pociągami w Rosji , ten nam się wydawał luksusem :)
Mało co pamiętam z tej podróży , pamiętam tylko że to był jeden z nielicznych razy kiedy jechaliśmy klasą kupe , przedziały 4 os. zamykane, oczywiście Ja na górnej półce no bo jakżeby inaczej :)
Pierwsze kilka godzin zawsze leci szybko, bo najpierw się patrzy przez okno w oczekiwaniu na prowadnice ( Pani zajmująca się wagonem ) która pozbiera bilety, ( do tej pory jest dla mnie zagadką po co ona te bilety zbierała, ponoć w razie kontroli miała okazać ) zapyta się kto chcę pościel ( oczywiście płatna dodatkowo ) , swojej pościeli mieć nie wolno, a nie mają pościeli nie wolno korzystać z poduszki i materaca. A dalej ...... 3 doby jazdy słynną koleją transsyberyjską , która dla mnie pozostaje wciąż ciekawa :)
Moja pierwsza noc w pociągu - oczywiście upadek :))))) Tak , tak spadłam z drugiej półki , śmiechu było co nie miara , bo nie wiedziałam gdzie jestem a kołdrę wsadziłam między nogi koleżance która spała pode mną :)))
Jedzenie w pociągu - o tym trzeba pisać książki. Nie wiem skąd się wzięło w moim narodzie takie upodobanie obżarstwa podczas podróży. Jajka gotowane, kiełbasa, ser, warzywa , owoce - to wszystko trzeba zjeść jak najszybciej , no bo lodówki w wagonie nie ma a temperatura nie raz sięgała 35 st. No i się zaczyna, najlepiej to widać w wagonach plackart , po zaścieleniu łóżka i przebraniu się ( w klasie plackart zakrywało się prześcieradłem , bo w toalecie jak zwykle kolejki były :)) ..... otwieramy torby i patrzymy co tam nam rodzice spakowali. Hitem w Rosji są kurczaki grillowane ( nie , nie wędzone tylko właśnie z grilla cieplutkie, tzn kiedyś cieplutkie ) podzielone na porcję z przestrogą od rodziców - Najpierw zjedz to co się szybko psuje, no ale jak to wszystko zjeść, jeśli zawartość torby jedzeniowej to: pół kurczaka z  grilla, porsja kurczaka wędzonego ( bez vacuum ), kiełbasa ( min.3 rodzaje, min 500gr każdej ), ser ( jak brać to więcej , ok 500gr. ), jajka gotowane ( w ilości szt. 6 ) no i oczywiście warzywka których dzieciaki wcale nie lubiły, a ilość była taka - ogórki długie szt. 10, pomidory szt.10, rzodkiewka 2 pęczki. Zaznaczam że każde dziecko z naszej grupy było "uzbrojone" mniej więcej w takie ilości szybko psujących się rzeczy, także nie było szans żeby kogoś częstować.
Suchy prowiant - zupy/makarony tzw. chińskie ( niestety w Polsce nie spotkałam się z takimi smakami, są i owszem te zupki chińskie typu ser w ziołach, coś tam pomidorro , ale to zupełnie inny smak , myśmy jedli prawdziwe chińskie zupki zalewajki :)), czasami ktoś dostał piure ziemniaczane do szybkiego zrobienia ( ciekawostka, kiedyś ktoś dostał to piure i owszem , ale trzeba było go gotować na kuchence a nie tylko zalać wodą :)))). No i oczywiście słodycze - no bo jak bez tego ( to jedna z rzeczy za którymi tęsknię ), czekoladki ( zazwyczaj wpychane dzieciom już na dworcu ), wafelki, ciasteczka i inne.
Woda - o tak, jak jest gorąco to tego idzie dużo , pomyśleli nasi rodzice i zrobili , co 2 dziecko miało wodę w ilości 6 szt. x 1,5l , oprócz tego soki - 3 rodzaje x 2 l.
Ufff to chyba tyle było zawsze w mojej torbie jedzeniowej , dlatego nie ma co się dziwić że my - dzieci ( lat 10-15 ) wyrzucaliśmy kiełbasę przez okno , bo zaczynała śmierdzieć, a jedzenie próbowaliśmy oddać innym za darmo :)))
Największe hity które są obecny w każdym wagonie, w każdym pociągu w Rosji: semechki i orieszki ( słoneczki i orzechy cedrowe ) , każdy a to każdy ma ze sobą woreczek ( a czasami wór ) tych smakołyków, tylko nieraz z tego powodu dostawaliśmy opie'''' od prowadnicy , bo jak to łupinki mają do siebie , zawsze uciekają na podłogę:)
No i oczywiście żeby się nie zanudzić książką ( mimo że jest ciekawa ) to zawsze mamy przy sobie zapac krzyżówek w różnych postaciach, po krzyżu, po kole, japońskie, chiński, rebusy, sudoku , z liczbami i literami , kolorowe i czarno-białe. Ale akurat to nie było złe, bo jak się nie wiedziało np. co jest stolicą Ukrainy :))) to zawsze można było się zapytać i się już wiedziało :)))
Zawsze przywoziłam sosy tych gazet do domu, oczywiście nie wszystko odgadywałam , więc do reszty się dobrał mój dziadek, zaraziłam go krzyżówkami, ma swoje ulubione wydania, kupuje je co tydzień ( bo tak są drukowane ), rozwiązuje i ....... wygrywa pieniądze.
W tym roku w lipcu będzie 15 lat od mojej pierwszej podróży z której pamiętam niewiele.
Od 2000r już jeździłam nie jako dziecko i wspomnienia są trochę inne, ale o tym następnym razem:))))